piątek, 23 grudnia 2016

Świąteczna depresja pierogowa

Z okazji świąt wszelakich mam w zwyczaju jeździć na mój rodzinny koniec świata. Do domu jeżdżę mniej więcej 4 razy w roku, więc wszyscy cieszą się na mój widok, a czasami nawet udaje mi się  zgarnąć tytuł najlepszego dziecka. To poważny konkurs w którym głównym jurorem jest Babcia, a wyniki są całkiem przypadkowe, zależne od jej aktualnego humoru. Im dłużej mnie nie ma,  tym częściej zdobywam koronę niesprawiedliwych. Można więc stwierdzić, że się opłaca. 

W tym roku postanowiłam skorzystać z okazji ostatniego studenckiego wolnego i przyjechałam wcześniej pomagać organizować świąteczny pierdolnik. Jak na chujową panią domu przystało rozsypałam do nagrzanego piekarnika cynamon i cieszyłam się zapachem świąt. Jak wiadomo mam rozmach, posypało się za dużo, więc udawałam przed sąsiadami, że dzielnie lepię pierniki. Z tak wspaniałej okazji postanowiłam napisać za co kocham święta.




1. Zakupowe szaleństwo

W mojej rodzinnej metropolii jest kilka supermarketów, ale tylko jeden, który spełnia oczekiwania względem asortymentu i cen. Właśnie tam wysłała mnie Matka Jedyna z listą zakupów przypominającą spis ludności Warszawy. Już na parkingu słyszę, dzieci wesoło śpiewające "lastkristmas dałem ci serce, a Ty niewdzięczna suko wyrzuciłaś je ełej". W bojowym nastroju ruszam ku przygodzie. Zakupy idą całkiem sprawnie, staram się iść do przodu i nie odwracać. W życiu nie ma jednak lekko i przy stoisku z nabiałem chwytam ostatni twaróg sernikowy. Jak widać był to łakomy kąsek - z boku spogląda na mnie staruszka. Ma śliczne białe włosy i oczy pełne miłości. Głosem anioła mówi: "-dej mnie ten sernik, bo pierwsza na niego patrzyłam!" Kiedy nie przyjmuję jej propozycji i oddalam się ku przygodzie słyszę pełne życzliwości: "-Oby pies ci nasrał pod choinkę!". Miłość wszędzie.

2. Babcia


Wizyta u rodzinnego guru nie może obejść się bez przygód. Oczywiście Babcia bardzo się cieszy na mój widok. Na wejściu komplementuje, że schudłam płynnie przechodząc do konkluzji, że to pewnie przez brak umiejętności kulinarnych oraz sprytnie podsumowując, że mąż mi z głodu umrze. 

-Ale babciu, ja nie mam męża...
-No właśnie! I bardzo dobrze, bo i tak by umar. 


Siłą argumentów zostałam pokonana. Ale to nie koniec. Babcia wspomina pięknego młodzieńca który pojawił się ze mną na ślubie. Co u niego słychać? Ile zarabia i czy aby na pewno wystarczająco na wyżywienie dwójki dzieci? 

-Ale babciu, ja nie mam dzieci...
-No właśnie! Też by z głodu pomarły pewnie...

3. Opłatek


Ta przyjemność jeszcze przede mną, ale już nie mogę się doczekać. Przemilczę życzenia odnośnie znalezienia męża, ale zawsze słyszę "wielu sukcesów". Kurwa, to da się więcej? Czy nikt nie zauważa ciągnącego się za mną pasma osiągnięć? Ludzie, dajcie trochę odpocząć. W zeszłym roku powtarzało się jeszcze życzenie "dużo szczęścia", więc korzystając z okazji zasugerowałam miuczącego skurwiela i powiedziałam, że szczęście ma 4 łapy. Moja -teraz tak, ale wtedy jeszcze nie- bratowa z uśmiechem dodała, że się ze mną zgadza: "szczęście ma 4 łapki i raczkuje". No to kurwa po życzeniach...

Święta to wspaniała okazja, żeby spotkać się z rodziną i umrzeć z przejedzenia. Kto uważa, że nie warto, ten nigdy nie jadł sałatki mojej babci. 

Korzystając z okazji wszystkim życzę przeżycia świąt i utycia. Wtedy ja będę wydawać się chudsza. To na pewno tak działa. 

Wesołych!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz