wtorek, 23 lutego 2016

Studiów ciąg dalszy


-Co robisz?
-Kulgam.
-Ale po co? Przecież już jesteś inżynierem.
-Chcę, żeby moja kulka gówna była jeszcze większa - zostanę magistrem.

Minął czas beztroskiej, poobronnej laby i wróciłam z zimowych wakacji na końcu świata. Czas na powrót do rzeczywistości. Motywując się chęcią samorealizacji i mierzenia wyżej (165cm bez obcasów nigdy nie przekroczę, więc niestety mam trudniej na starcie) postanowiłam zdobyć tytuł magistra. Kontynuując przygodę z tą samą uczelnią (Gwiezdnych Wojen) stwierdziłam, że już nic mnie ostatecznie nie zaskoczy. Jestem w końcu dorosła, zdobyłam wyższe wykształcenie - wywnioskowałam, że w takim wypadku poważne traktowanie dostanę w bonusie. Hehe. 

1. Program

Pominę milczeniem burdel, który trwał podczas trudów uzyskania tytułu inżyniera. Przez rok próbowaliśmy wyprosić program studiów magisterskich. Pamiętam zdziwienie niektórych profesorów, że w ogóle wahamy się nad kontynuacją tak renomowanego kierunku. No cóż. W końcu, kilka miesięcy (2-3) przed obroną pojawił się ON - program. Oczywiście nie ostateczny. Wyłoniło się wiele pytań i sugestii - w końcu to studia dla nas. Wszystkie nasze problemy i propozycje zostały skrzętnie spisane i posypane magicznym pyłkiem. Kolejnie tak przygotowana koperta została przekazana kotołakowi podróżującemu na srebrnogrzywym jednorożcu, który miał ją doręczyć do władz wyższych. Na nasze nieszczęście były to ostatnie osobniki reprezentujące dane populacje i w międzyczasie zdążyły wyginąć zabierającą nasze postulaty do grobów jako tajemnicę. Nasz błąd. Mogliśmy wybrać wróżkę podróżującą na pegazie, albo małą syrenkę.

2. Wiem, co robię

Zgodnie z dewizą nowy semestr - nowa ja, w poniedziałek o 8 rano pojawiłam się na pierwszym magisterskim wykładzie. Prowadząca pochodzi z oddalonego - w każdym rozumieniu - wydziału humanistycznego. Sam przedmiot nazywa się komunikacją (pogrążając mnie w smutku okazało się, że sama karta miejska nie wystarczy do zaliczenia przedmiotu), a skupiać będziemy się na mówieniu, wyrażaniu siebie i innych super atrakcjach. Na początku czekało nas najgorsze pytanie - "Opowiedzcie mi coś o waszym kierunku."  Niestety okazało się, że ciężko coś konkretnego sklecić i plątaliśmy się w zeznaniach. Ostatecznie wystawiłam plecy gotowe na wbicie noża.
"Ojej, czyli jesteście taką naszą socjologią!" 

Serio. 3,5 roku walki z projektami, wszelkich odmian chemią i mikrobiologią, praca inżynierska pisana krwią, żeby usłyszeć coś takiego?

Formą zaliczenia tego zacnego przedmiotu ma być prowadzenia bloga/vloga/strony internetowej. Mam nadzieję, że tym wpisem wygram najwyższą stawkę. Oraz złotego pączka. 

3. Plan

Wisienka na torcie. Moje Eldorado - plan zajęć. Tym razem organizacja mojej uczelni przebiła samą siebie. Dwa dni przed rozpoczęciem semestru otrzymaliśmy plan z uwagą - brakuje 2 przedmiotów. Nie zawiodłam się. Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że był to dla kogoś sposób na kaca po dobrej imprezie. Na pewno znacie kac humor i wszystkie zacne żarciki, które po pewnym czasie są żenujące i jednak nie mają nic wspólnego ze śmiechem? Ja znam bardzo dobrze, podobno nawet bez alkoholu. Mimo wszystko uważam, że ktoś ustawiając w poniedziałki zajęcia 8-20 i brak okienek - może ze mną konkurować. Dodatkowo totalny chaos i burdel organizacyjny. W ciągu 4 dni otrzymaliśmy od dziekanatu 6 maili dotyczących zmian w planie. W ostatecznej wersji ćwiczenia na siebie nachodzą i wypadałoby się rozdwoić. Na takiej karuzeli jeszcze nie byłam. A za mną dopiero pierwszy dzień. 

Pomimo przeciwności losu dzielnie się trzymam, dalej planuję wytrwać kolejne 1,5 roku. Z żalem stwierdzam, że przez kilka dni zdążyłam już zapomnieć o magii, która dzieje się na uczelni. Moja odporność kompletnie się wyczerpała. Jednak jestem inżynierem. Dam radę. Poza tym nie bez powodu jestem nadzieją i przyszłością Narodu (Babcia zawsze mi tak mówiła) oraz przede mną świetlana przyszłość (to też Babcia).

W takich przypadkach bardzo dobra jest motywacja. Wielu moich znajomych z roku do kontynuacji studiów skusiła wizja lepszego zarobku, atrakcyjnej pracy, a nawet rozwijania zainteresowań i nauki. Ja po uzyskaniu tytułu magistra obiecałam sobie pierwszego kota. Nazwę go Kotlet. Pół kot - pół kotlet. Trzeba mierzyć wysoko. 

Do usłyszenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz